Alina Białowąs właśnie dzisiaj oddała w nasze ręce szóstą już powieść. Wszystkie przeczytałam i mogę śmiało powiedzieć, że jej powieści stają się coraz lepsze. Na kontynuację „Bezsennych nocy, sennych dni” czekałam z utęsknieniem. Jest niesamowitą obserwatorką kobiecej psychiki i potrafi wyciągnąć z niej to, co najciekawsze.
W części pierwszej nasza bohaterka Ewelina kombinowała, jak pozbyć się męża, nie zabijając go, bo nudziła się w długoletnim związku. Pokazała nam swój odziedziczony po prababce charakter. Uważała się za kogoś lepszego, nawet od własnego męża, który pochodził ze wsi. Tylko czy to ważne, kto skąd pochodzi?
Nad małżeństwem Kloftów zawisły czarne chmury i cała nadzieja w autorce, że odwróci los naszych bohaterów.
Czy udało jej się to?
Druga część jest tak samo zagmatwana, jak pierwsza. Kobieta wulkan z tysiącem pytań do własnej osoby powoduje mnóstwo konfliktów i śmiesznych scen. Gdy pewnego dnia znajduje zamiast własnego męża kartkę z kilkoma słowami do niej, zaczyna analizować sytuację i patrzeć na wszystko całkiem inaczej. Zauważa rzeczy, których do tej pory nie zauważała. Mąż wyjechał do Japonii, a gdy kobieta zdobywa jego adres, ma ochotę polecieć do niego i zrobić mu niezapowiedzianą wizytę. Zauważa również fakt, że zaczyna być zazdrosna.
„Gdy tak rozmyślałam nad gejszami, poczułam, że jednak robię się zazdrosna o Radka; gejsze potrafią prowadzić ceremonię parzenia herbaty, a mój mąż uwielbia herbatę. Wiem, pamiętam, naśmiewałam się z niego, że na indyjską mówił „drajeerling” zamiast Darjeeling, że okej to dla niego „okiej”. A może sobie wmówił, że jest taki zdolny jak Alexander Arguelles?
No i zapłaciłam za te moje kpiny i naśmiewania; mój mąż pije teraz herbatę w Japonii i kto wie, czy nie konwersuje po angielsku z gejszą odzianą w piękne kimono, podczas gdy ja siedzę w zadymionej kuchni, palę na czczo drugiego papierosa i popijam zimną kawę. Na dodatek w żółtym, za wielkim na mnie płaszczu kąpielowym, w którym wyglądam jak napuszony kurczak.”
Zanim postawi nogę na płycie japońskiego lotniska, zapoznaje się z kulturą tego kraju, postanawia schudnąć, by zrobić mężowi niespodziankę, oraz odgruzowuje mieszkanie. Postanawia pozbyć się starych klamotów zagracających pomieszczenie. Czy jej się to uda? W jej mniemaniu nie, ponieważ wszyscy jej w tym przeszkadzają.
Matka, która znalazła sobie przyjaciela Gwidona i zaczyna zachowywać się jak młoda duchem.
Na pewno nie ułatwia jej również syn, który wyjechał do Francji razem z narzeczoną i nie ma zamiaru wracać.
„Gasząc niedopałek (jednak drugi, a nie trzeci) w popielniczce-prezencie od Igora, nagle poczułam, że muszę porozmawiać z moim synem. Jestem spokojna, nie będę pokrzykiwać, obiecałam sobie, sięgając po komórkę.
– Bon soir, maman – usłyszałam, gdy tylko odebrał.
Bąsłar? A dlaczego nie po polsku: dobry wieczór?
– Maman?
Szlag. Moje dziecko już całkiem „sfrancuziało.”
– Igor…
– Oui, maman?
No masz! Jeszcze tylko tego brakowało, żebym na stare lata musiała się uczyć francuskiego.”
Ewelina winę za jej złą passę zwala również na sąsiadkę zza ściany, która to wszystko słyszy i komentuje. Wściekła i rozżalona narzeka na wszystkich dokoła. Nie radzi sobie sama ze sobą. W dzień kocha męża, a wieczorem już go nienawidzi za to, że nadal go kocha.
Zastanawiałam się, czy jej osobowość nie jest zbyt chwiejna. Bo te zmiany nastrojów i częste wybuchy emocji stawały się nieprzewidywalne. Subiektywne poczucie krzywdy i niesprawiedliwości to również objawy u naszej bohaterki. Czy gdy wszystko się w niej uspokoi i odnajdzie spokój wewnętrzny, to odzyska równowagę i wybaczy własnemu mężowi? Czy aby coś docenić, trzeba poczuć, że coś się traci?
„Bo wbrew pozorom rozstanie czasem ratuje rozpadający się związek. Nie tylko małżeński. Ale pod warunkiem, że jest co ratować.”
Myślę, że autorka specjalnie pokazała pokrętną stronę miłości, by spojrzeć na nią z innej perspektywy. Bo jeśli jest to ta prawdziwa, to będzie potężniejsza niż wszystkie kłótnie i rozstania. Będzie naszym sprzymierzeńcem.
Alina Białowąs wykonała kawał dobrej roboty. Historia Eweliny i jej męża daje nadzieję i przestrzega. Całość napisana jest lekkim stylem, co daje w rezultacie świetną komedię. Dialogi oraz przemyślenia bohaterki doprowadzają niejednokrotnie do niekontrolowanych wybuchów śmiechu.
Cechy charakteru naszej głównej bohaterki nadają jej nietypową osobowość. Nie jest to kobieta piękna, zgrabna, jak z katalogu mody, lecz normalna, przeciętna kobieta z mnóstwem kompleksów. Pozostałe postacie, które przewijają się w tej powieści, są tak samo intrygujące.
Pierwszoosobowa narracja również w tym pomaga, ponieważ wcielamy się w rolę kobiety i w łatwy sposób wyobrażamy sobie jej życie. Nie brakuje w nim goryczy, ale nikt nie obiecywał, że życie będzie łatwe, prawda?
„Leniwe wieczory, burzliwe poranki” to świetna komedia, w której dynamiczne wątki przeplatają się z refleksjami głównej bohaterki, dzięki czemu całość wypada idealnie.
Gwarantuję, że tę powieść przeczytacie jednym tchem, pomiędzy salwami śmiechu oczywiście. A zakończenie?
Tylko takie mogło być!
Polecam!!
Mam tę książkę na uwadze, doskonale wpisuje się w moje gusta czytelnicze. 😊
OdpowiedzUsuńTo duży plus, że powieść jest o zwykłej, przeciętnej kobiecie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Od czasu do czasu mam ochotę na takie książki
OdpowiedzUsuńKoniecznie muszę sięgnąć po pierwszą część, a potem po drugą 💗 dziękuję za recenzję 💗
OdpowiedzUsuń