Wydawnictwo - Novae Res
Data wydania - 24 stycznia 2019
Liczba stron - 270
Kategoria - fantastyka, fantasy, science fiction
A co, jeśli jutra nie będzie?
To książka z gatunku apokaliptycznego fantasy.
Czasami lubię sięgnąć po taki gatunek prozy. W każdej dziedzinie monotonia nie jest wskazana. Tak samo i w literaturze. Po przeczytaniu opisu książki byłam bardzo mocno zaintrygowana. Czy byłam zadowolona z lektury?
Książka zaczyna się prologiem, którego nie za bardzo rozumiemy, ale po takim początku czytający zostaje zainteresowany fabułą.
Wyobraźcie sobie niebo bardzo wcześnie rano. Patrząc na nie dostrzegacie wysoko balony. Czarujące kolory, emanujące magicznym blaskiem. Nikt z patrzących nawet nie pomyśli, że widzi nadchodzącą katastrofę. Jeden po drugim balony zaczynają wybuchać i niebo robi się czerwone, z wyglądu przypomina to niebo zalane krwią. Razem z płynem rozpraszają się miliardy malutkich nasion. Niezauważalnie przedostają się do krwiobiegu, łączą się z nim i wypuszczają korzenie. Pojawiając się na niebie zwiastowały odrodzenie. Nowy początek. Tylko czego? Nowej roślinności? Bo żeby nowe nadeszło, najpierw musi nadejść śmierć. Czy planeta umrze? A na jej zwłokach pojawi się nowe, magiczne, ale jakże niebezpieczne życie?
Na to wygląda, ponieważ lekarze są bezradni na tego typu wirusa. Jak tak dalej pójdzie, cywilizacja zniknie, a krajobraz planety ulegnie destrukcji. Czy znajdzie się coś lub ktoś i zapobiegnie apokalipsie?
Historię poznajemy z punktu widzenia kilku kluczowych postaci. Jak dla mnie trochę było tego za dużo. Poznaliśmy losy jednego bohatera i przeskakiwaliśmy do kolejnego. Nie wiem, jaki był zamiar autora, ale chyba coś nie poszło. Sami bohaterowie też jacyś tacy bez wyrazu. Mało o nich wiemy.
Mnie osobiście nie czytało się tej książki dobrze. Była dla mnie pogmatwana. Nie zrozumiałam też zakończenia. Może miało to być zakończenie otwarte, by czytelnik sam sobie dopowiedział resztę? Nie mam pojęcia.
Pomysł na książkę dobry, bo zainteresował mnie na tyle, że byłam ciekawa, jak to się skończy, ale czegoś tu zabrakło.
Podobało mi się, że motyw z roślinnością był inny. Tutaj rośliny, aby rosnąć, musiały mieć krew. Aby rosnąć, musiały zabijać.
Przerażająca jest wizja zagłady ludzkości przez rośliny, przez wirus, jaki spadł na ziemię. Zwierzęta również zarażały się chorobą... jest to straszna wizja końca świata. Oby nie doszło do czegoś takiego. Tu nie ma problemu z brakiem prądu czy zarazą lub innymi czynnikami zagrażającymi wyginięciu ludzkości, lecz po prostu rośliny, które wejdą w każdą szparę, a i rozmnażają się w zastraszającym tempie.
„Samotność to głupia kurwa, pomyślał. Stoi sama w ciemności i czeka w ciszy, aż do niej wejdziesz. A kiedy to zrobisz, nie chce cię już wypuścić, łapie cię nogami, przygniata do ziemi i krzyczy twoje imię, wdziera się w twoje serce i maluje na nim tatuaże.”
Język, jakim napisana jest ta książka, jest prosty, dzięki czemu nie ma się problemu z przystosowaniem sobie i przetworzeniem obrazów w naszej wyobraźni. Są też wulgaryzmy, które czasami przeszkadzają w czytaniu.
„Balony” jest to pozycja dla fanów gatunku. Na pewno przeczytana historia wpływa na psychikę czytelnika i patrząc na balony fruwające na niebie, nadejdą obawy.
Motyw takich krwiożerczych roślin mnie zaintrygował. Interesujący pomysł.
OdpowiedzUsuńTym razem nie moje klimaty. 😊
OdpowiedzUsuńO tak, o tak... Chętnie przeczytam
OdpowiedzUsuńDziękuję za szczerą recenzję.
OdpowiedzUsuńKurczę, zainteresowałaś mnie tym wpisem :) I to bardzo! Na pewno sprawdzę ;)
OdpowiedzUsuńciekawy motyw :) a pojawiło się wyjaśnienie skąd te balony? skąd się pojawiły? bo to tez mnie intryguje :)
OdpowiedzUsuńOkładka piękna!
Choć też mam wrażenie, że mogłabym tej powieści nie zrozumieć, to czuję się mocno zainteresowana historią :)
Oj, to nie dla mnie...
OdpowiedzUsuń