- W Pani najnowszej powieści o ziemiańskiej rodzinie z
Kresów („Franka w obcym domu”) istotną rolę odgrywa historia. Skąd pomysł, by
akcję umieścić w dość odległej przeszłości?
- Według mnie nie jest to aż tak odległa przeszłość. To
początek XX wieku - pełnego przemian, postępu, narodzin nowego świata. Ale też
niosącego wiele cierpienia, że wystarczy wspomnieć dwie wojny światowe. To
gotowe tło do wielu książek, choć dla mnie inspiracją do napisana sagi „Wiek
miłości, wiek nienawiści” były losy mojej kresowej rodziny. Pierwowzorem
postaci Oleńki jest zaś moja prababka Jadwiga Franciszka Kochanowska.
- W jaki sposób zdobywała Pani informacje o niej?
- W pierwszej kolejności informacji o prababci szukałam u
najstarszych członków rodziny. Moja ciocia spisała wspomnienia z tego, co
kiedyś usłyszała od swojej matki. Ja natomiast odnalazłam w Moskwie jedną z
prawnuczek prababci, która napisała do archiwum w Grodnie i otrzymała garść
danych. Większości dokumentów nie dało się niestety odtworzyć, bo dwie wojny
światowe i późniejsza sowietyzacja zrobiły swoje.
- „Franka. W obcym domu” to drugi - po „Oleńka.
Panienka z Białego Dworu” - tom o losach hrabianki Ostojańskiej. Co tym razem
czeka główną bohaterkę?
- Bardzo się zmieniła. Zderzenie z twardą rzeczywistością
obcego jej świata będzie bolesne, ale Oleńka jest silna, więc zaciska zęby i
się nie poddaje. To czas kiedy trwa apogeum wielkiej wojny. To także czas
bieżeństwa, czyli przymusowej ewakuacji, a mówiąc wprost wypędzania cywilów,
głównie kobiet i dzieci, z ziem zaboru rosyjskiego w głąb Rosji. Według różnych
źródeł wypędzono wtedy około trzech milionów ludzi. Wielu zginęło po drodze,
wielu nigdy nie wróciło z dalekiej Syberii. Oleńka, a właściwie w nowym życiu
już Franka, wraz z dziećmi też dzieli tułaczy los. Trafiają za Wołyń, gdzie
dochodzą do głosu ukraińscy nacjonaliści.
- Co najbardziej podoba się Pani w Oleńce?
- Bardzo ją lubię, nie tylko przez rodzinny sentyment,
ale dla niej samej - za jej siłę, dumę i odwagę. Dziś o takich kobietach mówi
się potocznie twardzielki. Dla mnie to prawdziwe bohaterki, które w trudnych
czasach, gdy mężczyźni poszli na wojnę, same musiały zatroszczyć się o byt dla
siebie i dzieci.
- To powieść, która może spodobać się również
mężczyznom?
- Jak najbardziej. Są w niej emocje, wartka akcja,
rzeczywiste tło historyczne, ale wyłącznie w takiej ilości, aby służyło do
ukazania przeżyć bohaterów. Od razu jednak uspokajam - nie napisałam
podręcznika do historii. Naturalnie, jak wskazuje nazwa serii „Wiek miłości,
wiek nienawiści”, jest też miłość oraz mrożące krew w żyłach wydarzenia.
Starałam się także różnicować język powieści.
- To znaczy?
- W tamtych stronach mówiono specyficzną mieszaniną
języka polsko-białoruskiego. Pamiętam niektóre zwroty, jakim posługiwała się
moja babcia, więc też je w książce przytaczam, aby oddać klimat czasu i
miejsca. Przede wszystkim zaś ukazana jest determinacja młodej kobiety, by w
świecie ogarniętym nienawiścią ocalić dzieci, resztki człowieczeństwa i miłość.
- Czy saga powstaje według ściśle określonego planu?
- Tak, ale zazwyczaj w trakcie pisania wymyka się on spod
kontroli i bohaterowie sami mnie prowadzą. Natomiast zanim przystąpię do
pisania, gruntownie się przygotowuję, czyli uzbrajam się w niezbędną wiedzę. W
przypadku sagi zamęczam pytaniami znajomego historyka albo kolegę, który
pasjonuje się militariami. Potrafię napisać mu w nocy sms-a z pytaniem jakiego
koloru były mundury rosyjskich dragonów, jeśli akurat w tym momencie potrzebuję
tego do książki. Zawsze odpisuje i jeszcze mnie nie znienawidził (śmiech).
Czytam też wiele opracowań, pamiętników, archiwalnych gazet, przekopuję
rodzinne archiwa. Wszytko po to, aby w miarę wiernie oddać rzeczywistość.
- Pracuje już Pani nad trzecią częścią?
- Tom III „Maria. Dziewczyna z kwiatem we włosach” jest
prawie na ukończeniu. Główną bohaterką staje się córka Oleńki, Marysia.
Naturalną koleją rzeczy część wątków z życia Marii zaczerpnęłam z doświadczeń
mojej babci. Czytelnicy poznają ją jako dorosłą kobietę w czasach, gdy Hitler
dochodzi do władzy. Akcja częściowo toczy się w III Rzeszy, a częściowo na
Kresach. Wybucha II wojna światowa. Od wschodu do Polski wchodzą sowieci.
Więcej jednak nie mogę zdradzić.
- Wiem, że pisze Pani głównie „po godzinach”, w nocy.
To kwestia braku czasu, czy raczej ciszy panującej wokół?
- Piszę „po godzinach”, bo pracuję na etacie. A do
pisania rzeczywiście potrzebuję samotności i absolutnej ciszy. Wtedy słyszę
swoje myśli. Nie znoszę, gdy ktoś mi je płoszy. Rzecz jasna zdarzają się
niekiedy twórcze kryzysy. Wsiadam wówczas na rower lub idę do lasu, albo czytam
po kolei kilka książek, żeby skierować myśli na inne tory. Wtedy się
odblokowuję i kryzys mija.
- Czym jest dla Pani pisanie?
- Piszę, bo lubię. To moja pasja, przygoda, ale też pewna
forma terapii. Wyrzucam z siebie w książkach emocje i mogę przeżywać wiele żyć.
Staję się tym bohaterem, o którym akurat piszę. To fascynujące doświadczenie!
- Jak najbliżsi
reagują na Pani twórczość?
- Od dzieci najczęściej słyszę: „Ty ciągle piszesz!”. Na
szczęście są już dorosłe, więc nie mam moralniaka, że nie poświęcam im maksimum
uwagi. Mam wyrozumiałą rodzinę i przyjaciół - wiedzą, że kiedy piszę przepadam
dla świata. Jestem też zodiakalnym Rakiem, mam więc wyczuloną wrażliwość i
skłamałabym, gdybym teraz powiedziała, że nie obchodzą mnie krytyczne uwagi.
Odkąd zaczęłam pisać moim pierwszym konsulatem, czytelnikiem i krytykiem jest
mój mąż. Czasem, gdy nie podoba mu się jakiś mój pomysł potrafi przeforsować
swoje zdanie (śmiech).
- A co robi Wioletta Sawicka, kiedy nie stuka po
nocach w klawiaturę?
- Bardzo lubię sprzątać, ale gotować już nie, bo kuchnia
to zdecydowanie nie moje terytorium (śmiech). Owszem potrafię coś upichcić i
gdy trzeba staję przy garach. Częściej jednak zajmuje się tym mój mąż. Nieźle
mu idzie, więc mu nie przeszkadzam. Relaksuje mnie też... pisanie i wymyślanie
nowych historii. Nie należę natomiast do tak zwanych bywalców.
- Co konkretnie ma Pani na myśli?
- Trudno mnie gdzieś wyciągnąć do ludzi. Zdecydowanie
wolę bezludzia i dziką naturę. Kocham Warmię i Bieszczady i tam najlepiej
wypoczywam. A kiedy coś mnie naprawdę wkurzy, wtedy „wyżywam się na szmatach”.
Dzięki czemu mam dwa w jednym - schodzi ze mnie złość i dom lśni czystością.
Rozmawiał Artur Krasicki
Bardzo udany wywiad, który dostarcza nam czytelnikom wielu ciekawych informacji. 😊
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com
Bardzo ciekawa rozmowa :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ♥♥
Nie oceniam po okładkach
Jeszcze nie czytałam książek autorki, ale z powyżej rozmowy można dowiedzieć się wielu ciekawych informacji.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Bardzo interesujący wywiad.Ciekawy i zachęcający do sięgnięcia po powieści.Dobrze że już mam.:)
OdpowiedzUsuńWspaniały wywiad. Lubię takie sagi. Chętnie przeczytam
OdpowiedzUsuń